Widzę, więc myślę


Tekst w katalogu wystawy Jana Bortkiewicza w Muzeum w Kownie (2010). Przedruk w „Arkanach”.

Niech wasza mowa będzie: Tak – tak, nie – nie. (Mt. 5.37). Tak właśnie mówi o świecie i o sobie polski artysta fotografik, Jan Bortkiewicz.

Urodził się w Wilnie (1945). Kilka wileńskich zdjęć w tej wystawie ma więc wagę szczególną. Dwa z nich dają pojęcie o tym, co ceniono w jego rodzinie i co dla niego stało się cenne. Oto jego ojciec, który śpiewał w chórze podczas uroczystego złożenia serca marszałka Piłsudskiego (1936) w grobie jego matki na cmentarzu Na Rossie. A oto babcia Jana Bartkiewicza (1918): osiemnastoletnia panna – żołnierz stworzonych przez Piłsudskiego Legionów, które niosły ojczyźnie niepodległość. (Będąc malcem, słyszałem, z jaką czcią babcia wymawia niezrozumiałe dla mnie wtedy słowa: „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Dziś, w jesieni mego życia, wiem, jaką świętość stanowiły dla tamtego pokolenia, i nie potrafię pogodzić się z tym, że dla większości ludzi, których spotykam, słowa te przestały mieć jakiekolwiek znaczenie.)

Klimat miasta urodzin wyraża kilka wileńskich świątyń ukazanych na fotografiach w podniosłym, klasycznym, kultywowanym przed wojną stylu: katedra św. Stanisława, kościół św. Anny i bazylika św. Pawła. Jest też tak bliskie sercu autora tych fotografii sanktuarium Marii Panny, której już w pierwszych słowach „Pana Tadeusza” kłaniał się Adam Mickiewicz: Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy i w Ostrej świecisz Bramie!

Miastem, z którym Jan Bortkiewicz związał niemal całe swoje życie, jest Wrocław. Zrujnowany w 80% w ostatniej fazie wojny, Wrocław A. D. 1945 był „miastem bez mieszkańców”, do którego ze Lwowa, z Wilna i z innych miejsc na wschodnich kresach Rzeczypospolitej przybyli „mieszkańcy bez miasta”. I dla nich, i dla tego grodu nad Odrą rozpoczęło się nowe życie. Tu Jan Borkiewicz chodził do szkół, tu kształcił się w dziedzinie sztuki, tu wyrósł na wielkiego artystę, tu od kilkunastu lat kieruje galerią fotografii i organizuje wystawy fotografików z różnych krajów.

Na frontonie pierwszego polskiego muzeum sztuki, jakie z początkiem XIX wieku stworzono w Puławach, widniał napis: „Przeszłość – Przyszłości”. Chyba nie można by celniej określić roli, jaką dzieła sztuki odgrywają w historii i w kulturze – będącej przecież „rozmową tych, którzy są, z tymi, którzy byli”. Jeśli więc kiedyś przyszłość zapyta, jaka była nasza teraźniejszość, to najbardziej znaczącą odpowiedzią będą stworzone przez współczesnych nam artystów dzieła sztuki. Tak właśnie widzi sens swej wędrówki przez życie z aparatem w dłoni Jan Bortkiewicz. Utrwalić, wyrwać przemijaniu: chwile, które przeżyłem, rzeczy, które widziałem, i ludzi, których spotkałem. Wpisać w mój list do „tych, co przyjdą”, to, co sprawiało mi ból, co mnie drażniło, co budziło mój niepokój, a także to, co kazało się zadziwić nad cudem istnienia, co było źródłem radości, zachwytów i fascynacji. I wreszcie – dać zapis pytań, które zadawałem światu i które pozostały bez odpowiedzi.


Ludzie niezwykli

Gdyby z twórczości Jana Bortkiewicza (z całym jej bogactwem motywów tematycznych, stylów i poetyk) wybrać tylko portrety ludzi niezwykłych, to już one, ze względu na poziom ich artyzmu, dają mu miejsce wybitne w polskiej fotografii. Portret człowieka ukazany na zdjęciu nie może się sprowadzać do „tego, co widać”. Winien zawierać również to, czym ów człowiek emanuje z głębi swego wnętrza. Ponieważ sam obiektyw aparatu nie jest w stanie tego dokonać, rolą artysty, który tym aparatem się posługuje, jest wczytać się w osobowość osoby portretowanej, usłyszeć głos jej duszy i – poprzez uchwycony w ułamku sekundy wyraz jej twarzy, kształt sylwetki czy gest ręki – sprawić, że również my, widzowie, ów głos usłyszymy.

Wśród portretowanych przez Jana Bartkiewicza osób są muzycy. Obok gwiazd jazzu (Buddy Rich, Jan Garbarek, Chick Corea, Billy Cobham, Marcus Miller, John Scofield, Krzysztof Zgraja, Garry Burton, Miles Davis) – są pianiści (Garrick Ohlsson, Krystian Zimerman) i kompozytorzy (Eugeniusz Knapik, Witold Lutosławski). Są też przedstawiciele innych dziedzin sztuki: malarstwa (Jan Tarasin), teatru (Jerzy Grotowski), pantomimy (Henryk Tomaszewski), poezji (Tadeusz Różewicz). Są wybitne postaci świata nauki i sportu. Portretując ich wszystkich, Bortkiewicz zgłębiał fenomen ich niezwykłości. Wyrażał im wdzięczność za to, że świat wokół nich potrafili czynić lepszym, ciekawszym, sensowniejszym. Dwóm z nich – Janowi Tarasinowi i Witoldowi Lutosławskiemu – składał hołd. Bo poznaniu ich zawdzięcza przemianę, jaka się w nim dokonała. Zawdzięcza sposób podejścia do kwestii harmonii, piękna i ładu w sztuce, a także do tego, co jest naprawdę ważne i o co warto zabiegać w życiu.


Ludzie bez twarzy

Partyjni sekretarze, działacze, funkcjonariusze, umieszczeni na różnych szczeblach władzy karierowicze – te indywidua o charakterystycznej fizjonomii – stanowili nieodłączny składnik polskiej antroposfery w latach 1945-1989. Rozpierali się na ekranach telewizorów i na pierwszych stronach gazet. Z ich „mową-trawą” nachodzili nas z radiowych głośników. Byli to ludzie bez twarzy. Ludzie? Raczej poruszane przez jakąś ukrytą siłę manekiny. Te ludzkie kukły produkował panujący wtedy ustrój, który kładł piętno szarości, zgrzebności i brzydoty nie tylko na otaczających nas przedmiotach, domach i miastach, lecz także na twarzach swoich wiernych synów. Oto jeden z nich. Nie raz naprzykrzał się również autorowi tej wystawy. Jego portretu nie mogło więc zabraknąć. Jest znakiem czasu, który minął. Ale – czy na zawsze?


Ludzie z plastiku

Przed rokiem świat fetował urodziny lalki Barbie (9.03.1959). Dziś ta osóbka z plastiku, choć liczy sobie pięćdziesiąt lat, jest ciągle młoda i smukła, i co najważniejsze – sprzedaje się w setkach milionów egzemplarzy. Barbie – upragniona zabawka małych dziewczynek i model kobiecej urody w oczach nastolatek. Często, niestety, coś więcej niż model. Bo Barbie rzuca wyzwanie, by do jej szczupłej sylwetki się upodobnić. Ile dziewcząt wpadło w anoreksję, ile przepłaciło tę barbizację własnym życiem – o tym mistrzowie marketingu milczą.

W dyptyku Jana Bortkiewicza obok Miss Barbie zjawia się żywa kobieta, dziwnie do Barbie podobna. Jest jedną z wielu niewiast, które pragną się przeistoczyć w człeko-nie-podobne monstrum z plastiku.

W mowie „O godności człowieka” (1486) autorstwa wczesnorenesansowego humanisty Giovanniego Pico della Mirandoli Bóg zwraca się do człowieka: Nie uczyniłem ciebie ani ziemiańskim, ani ziemskim, ani śmiertelnym, ani nieśmiertelnym, abyś sam w sposób wolny i godny ciebie tworzył siebie, nadając sobie kształt, jaki zechcesz.

O tempora! O mores! – wołano w dawnym Rzymie. Dziś autor dyptyku z lalką Barbie stawia pytanie: W jakim świecie żyjemy? Czy już w tym, w którym ludzkie istoty – tak jak inne seryjnie produkowane przedmioty – będą się kształtowały według tej samej plastikowej matrycy?


Ludzie odrzuceni

Kobieta z leciwym rowerem i z koszem szyszek. Spotkana gdzieś na skraju lasu zapewne nie zwróciłaby niczyjej uwagi. Lecz tu, na zdjęciu, przykuwa do siebie nasz wzrok, składa jakieś świadectwo. Palone w piecu szyszki są dla niej jedyną szansą ogrzania się w zimie. Na inny opał jej nie stać.

A oto ludzie, którzy – jak krety – wczołgują się w nory o szerokości nie większej niż ich ciała, drążone w głąb na kilkanaście metrów w zboczu jakiegoś wzniesienia. Ryzykując własnym życiem, wybierają z ziemi kawałki węgla. Byli górnikami w wałbrzyskich kopalniach, ale po ich zamknięciu są bez pracy.

Jaką twarz ma dziś polska bieda? Taką właśnie. Jan Bortkiewicz stawia nam przed oczy ludzi odrzuconych, ludzi bez szans, bez widoków na lepsze jutro, bez możliwości użalenia się komukolwiek na swój los. Ludzi, z których sternicy życia gospodarczego uczynili „odpady transformacji”. Widz o wrażliwym słuchu usłyszy dobiegające zza kadru fotografii pytania: Gdzie się podziała „Solidarność”? Czy prawo do pracy i chleba ma być prawem tylko dla niektórych?


Obraz i słowo

To, co widzimy na obrazie, można próbować opisać słowami. Jednak ów opis, choćby najbardziej wnikliwy, nie jest w stanie wyczerpać treści obrazu ani, tym bardziej, jej zastąpić. Obraz bowiem ukazuje te sfery rzeczywistości, do których słowo po prostu nie ma dostępu. Słuszny wydaje się więc pogląd, że dobry obraz (także ten stworzony przez artystę fotografika) jest samowystarczalny i powinien mówić sam za siebie. Czasem jednak słowo, nawet bardzo krótkie, dołączone do obrazu w sposób istotny zmienia jego treść i razem z nim tworzy nową znaczącą strukturę.

Tego rodzaju związek słowa i obrazu stał się motywem głośnego dzieła Emblemata (1531), które wywarło wielki wpływ na malarstwo europejskie w XVI i XVII wieku. Jego autor, Andrea Alciati, stworzył niezwykle bogaty repertuar schematów zwanych przez niego emblemami, w których rysunkowi towarzyszył krótki tekst. Tekst ów nie był jednak prostą eksplikacją rysunku, lecz raczej słownym kontrapunktem, sugerującym widzowi trzeci element: pewne pojęcie, którego treść była czymś nowym w stosunku do treści rysunku i towarzyszącej mu inskrypcji. Podobny zabieg stosuje w niektórych swoich dziełach Jan Bortkiewicz. Oto siatka pęknięć na kamieniach posadzki, w zasadzie – nieregularnych, tyle że nanizanych na dwie równoległe linie. Z punktu widzenia wizualnego – ciekawa kompozycja geometryczna, wykreowana nie przez artystę, lecz przez „czas”, którego „ząb” niszczy nawet kamień. Dołączona przez autora fotografii informacja nadaje temu, co widzimy, zupełnie inny sens. Jest to mianowicie ślad zniszczeń, jakie na posadzce przed katedrą w Wilnie poczynił 18 września 1939 roku (a więc w pierwszym dniu po napaści Rosjan na Polskę) sowiecki czołg. Zranione kamienie to ślad jego gąsienic. Jaką myśl ewokuje ta „obrazowa realność” i towarzyszący jej podpis? Że nawet sacrum i piękno jest bezbronne wobec przemocy, barbarzyństwa i niszczycielskiej pasji.

Inne emblematyczne dzieło: trzy stanowiące tryptyk, podobne w fakturze kompozycje, o gamie kolorystycznej rozpiętej między szarością i bielą. Czyżby to były sfotografowane obrazy jakiegoś malarza z kręgu taszyzmu, który zapełnił te płaszczyzny, improwizując, wciągając do gry przypadek?. A może artysty posługującego się techniką drippingu, w którym rozpryskiwaniem farby na płaszczyźnie rządzi ślepy traf? Towarzyszący tryptykowi podpis rozwiewa wątpliwości: to fotografia pieniącej się wody przy tamie we Włocławku. Tam właśnie oficerowie służby bezpieczeństwa wrzucili ciało zamordowanego przez nich księdza Jerzego Popiełuszki.

A więc: nie żadne dzieło sztuki, ale skłębiona, jakby w gniewie, woda. Wtedy była jedynym świadkiem zbrodni, a dziś ciągle śpiewa requiem zamęczonemu kapłanowi.


Mowa przedmiotów

Omnia mea mecum porto. Słowa greckiego mędrca, Briasa z Prieny, w wersji łacińskiej, jaką nadał im Cyceron, miały sens przenośny: Cały mój majątek noszę z sobą = Cały bowiem mój majątek to mądrość. Skomponowany z przedmiotów ułożonych w określony sposób obok siebie „obraz” Bortkiewicza nadaje łacińskiej paremii inny sens: Oto rzeczy, które mam pod ręką, gdziekolwiek jestem i działam jako fotograf. Są atrybutem mej profesji, kreślą niejako mój portret.

Bo rzeczywiście: rzeczy, gdy wsłuchamy się w ich szept, potrafią powiedzieć bardzo wiele o człowieku, który je „wybrał”, „oswoił”, po nie sięga, nimi się posługuje, z nich zbudował swój mały świat.

Jakże wymowny jest w fotografii Bortkiewicza strój, w którym słynny judoka, członek narodowej kadry, paradował na międzynarodowych mityngach. Ów strój, mający coś z majestatu narodowej flagi i stanowiący wspomnienie najpiękniejszych chwil w życiu, jego właściciel sprzedał na targu za cenę (25 zł) taniego obiadu. Ojczyzno moja, ile cię trzeba cenić! – wołał Mickiewicz na wstępie wielkiego poematu. A dziś? Ileż mówi o duszy człowieka ten sprzedany strój.


Głód prawdy

Ceglana ściana. Na jej tle quasi-obraz: w centrum białego prostokąta ułożony z dużych liter greckiego alfabetu fryz: ???????. Pisany małymi literami napis ów miałby nieco inny kształt: ???????. Autor tej kompozycji przywołał kluczowe dla starożytnej kultury greckie słowo: PRAWDA.

Od razu przychodzi na myśl Sokrates broniący jej majestatu przed tezami sofistów. Ich rzecznik Gorgiasz twierdził, że „prawda to rzecz względna”, zależy od tego, kto ją głosi. Sokrates uczył zaś, że prawda istnieje, a powinnością człowieka jest ją miłować i nie szczędzić wysiłków w dążeniu do jej poznania.

Dziś historia zatoczyła koło. Powrócił relatywizm. Zewsząd rozlega się jazgot współczesnych gorgiaszów i piłatów, z ich cynicznym pytaniem: „Cóż jest prawda?” Czy przebije się głos jej obrońców, takich Jan Paweł II, który ostatniej encyklice wieńczącej jego nauczanie dał tytuł „Veritatis splendor” – „Blask prawdy”?

W obrazie z greckim słowem ??????? Jan Bortkiewicz zawarł swoje credo. Jego dzieła wyrastają z głodu prawdy. Z przekonania, że „artysta jest tym, który wymierza sprawiedliwość widzialnemu światu”. Który widzi ów świat wyraźniej niż inni. Dlatego bardziej skłonny jest do myślenia. I stawiania pytań. Tych samych, które kiedyś pojawiły się jako motto jednego z obrazów Gauguina: Kim jesteśmy? Skąd przychodzimy? Dokąd zmierzamy?