Wszyscy ludzie będą braćmi?


Sympozjum „Świat po tagedii 11 września 2001”
Wrocław, 11.09.2002 – Uniwersytet, Oratorium Marianum
doc: editio /Jan Bortkiewicz


„Odtąd już nic nie będzie tak, jak było dotąd”. Tę myśl powtarzano w komentarzach do wydarzeń, które przed rokiem wstrząsnęły całą rodziną ludzką. Czy świat dzisiejszy jest rzeczywiście inny od tego – sprzed 11 września roku 2001? Uważam, że nie. Niestety – nie. Krzywda ludzka i bieda nie zmniejszyły się. Niewyobrażalne bogactwo i egoizm jednych pozbawia innych nie tylko prawa do godnego życia, ale prawa do życia w ogóle. Świat zachowuje się dziś tak jakby nic się nie stało. Jakby nie było „Jedenastego Września”. Albo: jakby nikt nie usłyszał pytań, które nowojorska apokalipsa przed nami wszystkimi postawiła: Kim dla siebie jesteśmy? Dokąd zmierzamy?

Miało być inaczej niż było dotąd. A jest – tak jak było. Miało przyjść wielkie poruszenie sumień, a dalej o losach znaczącej części ludzkości decydują ludzie o zatwardziałych sercach. Uzasadnieniem tej diagnozy niech będą poniższe refleksje.

1. Trzydzieści pięć lat temu papież Paweł VI zarysował program „wszechstronnego rozwoju ludów” w encyklice Populorum progressio. Encyklika – o charakterze ponadwyznaniowym, skierowana „do wszystkich ludzi dobrej woli”, a więc: do całego świata – wyrażała stanowisko Kościoła wobec trapiących znaczną część ludzkości plag: nędzy i głodu. Populorum progressio nie była pierwszym dokumentem Stolicy Apostolskiej poświęconym kwestiom społecznym i gospodarczym. Poprzedziły ją tak ważne sformułowania nauki społecznej Kościoła jak Konstytucja Pastoralna Gaudium et spes Soboru Watykańskiego II, encyklika Mater et magistra Jana XXIII, a wcześniej: przełomowa encyklika Rerum Novarum Leona XIII.

Na przesłanie Populorum progressio światowa opinia była więc przygotowana. A jednak – wołanie Pawła VI o radykalną zmianę rzeczywistości gospodarczej świata pozostało „wołaniem na puszczy”. Ekonomia i technika tracą wszelki sens, jeśli przestaną się kierować dobrem człowieka, któremu powinny służyć. (..) Nieproporcjonalny rozkład bogactwa i nędzy krajów i kontynentów rozwiniętych i słabo rozwiniętych domaga się wyrównania oraz szukania dróg sprawiedliwego rozwoju dla wszystkich. (..) Narody głodujące podnoszą dziś bolesny głos w stronę narodów opływających w bogactwa. Te argumenty Ojca św. nie zmieniły mentalności ludzi sterujących gospodarką w wymiarze globalnym. Obszary nędzy, zamiast się zmniejszać, powiększały się. Głód niósł śmierć coraz większej liczbie mieszkańców ziemi.

W dwudziestą rocznicę ogłoszenia Populorum progressio Jan Paweł II dał światu kolejną encyklikę „społeczną”: Sollicitudo rei socialis (1987). W przedstawionej w niej „panoramie świata współczesnego” wielu komentatorów dostrzegło „panoramę klęski”. Wyraźne było rozgoryczenie i rozczarowanie papieża. W latach 1967-1987, zamiast postulowanego przez Pawła VI „rozwoju”, nastąpiło wyraźne pogorszenie się położenia ludów gospodarczo i kulturowo upośledzonych. Najbardziej rzucającym się w oczy symptomem zła – pisał Jan Paweł II – jest stałe powiększanie się przedziałów między krajami rozwiniętymi i rozwijającymi się. (..) Wydatki państw uprzemysłowionych na potrzeby Trzeciego Świata systematycznie spadają. (..) Kredyty, które w założeniu miały być formą pomocy dla krajów rozwijających się, stały się nowym narzędziem ich wyzysku i hamulcem ich rozwoju. O dynamice tej piętnowanej przez Ojca św. tendencji świadczy dwukrotny wzrost zadłużenia „krajów niedostatku” – do sumy 1.94 biliona dolarów – w czasie jednego tylko dziesięciolecia (1987-1996). „Rażący materializm” i „radykalne nienasycenie” są źródłem jednej z największych niesprawiedliwości współczesnego świata, która polega na tym, że stosunkowo nieliczni posiadają wiele, a liczni nie posiadają prawie nic. Jest to niesprawiedliwość wadliwego podziału dóbr i usług pierwotnie przeznaczonych dla wszystkich.

Rok 2002. Trzydziesta piąta rocznica Populorum progressio i piętnasta – Sollicitudo rei socialis. Jeszcze większa przepaść między krajami bogactwa i nędzy. Jan Paweł II w wystąpieniu rozpoczynającym sierpniową pielgrzymkę w Polsce mówi: Nie można budować szczęśliwej przyszłości społeczeństwa na ludzkiej biedzie, na krzywdzie człowieka, na cierpieniu brata. (Balice, 16.08). Kilkanaście dni później na szczycie ONZ w Johannesburgu prezydent RPA określa dzisiejszy świat jako „ocean biedy z wyspami bogactwa”.

Rzeczywiście – jest to świat, w którym 800 milionów ludzi jest stale niedożywionych, a dwie trzecie ludzkości (4 miliardy) żyje w biedzie. Jest to świat, w którym co minutę umiera z głodu 60-70 osób. Według najniższych szacunków, głód pozbawia życia trzy tysiące sześćset istnień ludzkich w ciągu jednej godziny, osiemdziesiąt sześć tysięcy czterysta – w ciągu doby, trzydzieści jeden i pół miliona – w ciągu roku. Wymowę tych liczb wzmacnia odniesienie ich do strat ponoszonych przez ludzkość podczas dwóch wielkich wojen XX wieku. Straty ludzkie w I wojnie światowej wynosiły 12 milionów, a w II wojnie – 50 milionów. Oznacza to, że w czasie pierwszej wojny światowej „rocznie” ginęło 3 miliony ludzi, w czasie drugiej wojny – 8.3 miliona. Dziś natomiast rocznie „ginie” z głodu 31.5 miliona: dziesięciokrotnie (!) więcej niż w czasie I wojny i czterokrotnie (!) więcej niż w czasie II wojny światowej. I ta przerażająca w swej wymowie liczba: osiemdziesiąt sześć tysięcy czterysta osób unicestwianych głodem każdego dnia. Co dzień – Hiroshima. Zamiast bomby atomowej – bomba głodu. I my ten stan rzeczy ośmielamy się nazywać pokojem. Milczymy wobec mechanizmów, dzięki którym globalna gospodarka stała się nie znaną w dotychczasowej historii ludzkości fabryką głodowej śmierci.

Ilość ludzi, którzy stali się ofiarami tej fabryki, to tylko część rzeczywistości. W liczbowych danych o umarłych z głodu nie mieści się prawda o cierpieniach, udrękach, bólach przeżywanych przez tych, którzy czekają na głodową śmierć, mającą nadejść – jutro, za miesiąc, za rok.

Dziś nie o sytość, lecz o żywot idzie,
Gdyż to nie zwykłej nędzy widmo blade,
Lecz śmierć głodowa w całej swej ohydzie,
Tysiącom rodzin zwiastuje zagładę.
W zimowej nocy wchodzi w ich mieszkania,
Przynosząc męki wolnego konania.
Słowa Adama Asnyka. Słowa na dzisiejszy czas.

2. Przygnębiający jest brak nadziei na poprawę położenia krajów Trzeciego Świata. Na pomoc gospodarczą Zachodu, jak pokazało minione półwiecze, nie ma co liczyć. Nawet jeśli niektóre kraje na taką pomoc się zdobywają, to jest ona kilkaset razy mniejsza od potrzeb. Po drugie, na dłuższą metę pomoc przynosi więcej szkody niż pożytku. Pomoc utrwala uzależnienie od pomocy. Po trzecie, pomoc sprowadzająca się do gorzkiego chleba jałmużny, narzuca ludziom krajów upośledzonych rolę tych, którzy „wyciągają rękę”, a nie pracują. Pomoc finansową i żywnościową, nawet proporcjonalną do wielkości potrzeb, należałoby traktować jedynie jako pomoc „na dziś”, a więc: pomoc doraźną, przejściową, której syci udzielają głodnym nie tylko w imię ludzkiego solidaryzmu, lecz przede wszystkim – jako wyrównanie krzywd wielowiekowej kolonizacji i eksploatacji – głównej przyczyny dzisiejszego podziału świata na strefy nadmiaru i niedostatku.

Formą pomocy, która mogłaby przyczynić się do rozwiązania dramatu krajów Trzeciego Świata, winno być ich wspieranie w budowie własnej gospodarki. Własny przemysł i rolnictwo zaspokajałyby potrzeby zamieszkujących te kraje ludów, a przede wszystkim – dawałyby im niezbędną dla ich cywilizacyjnego rozwoju pracę. Tymczasem właśnie praca staje się dziś najbardziej deficytowym dobrem na świecie. Tendencją gospodarki globalnej, wyraźną już w ostatniej dekadzie XX wieku, jest szybkie kurczenie się rynku pracy. Świat zmierza ku formule „20:80” oznaczającej, że w nieodległej przyszłości tylko jedna piąta zdolnej do pracy ludzkości będzie miała pracę, a dla czterech piątych tej pracy zabraknie. W roku 2000 było na świecie 800 milionów bezrobotnych. Dziś jest już ich ponad miliard, gdyż z każdym rokiem przybywa 80 milionów ludzi, którzy utracili pracę. Krajom opóźnionym w rozwoju proces ten wróży jak najgorzej. To właśnie w nie w pierwszej kolejności uderza „głód pracy”. W konsekwencji: będzie jeszcze więcej biedy i jeszcze więcej zagłodzonych na śmierć.

Arcybiskup Helda Camara powiedział kiedyś: Gdy pomagam biednym, uważa się mnie za świętego, ale kiedy pytam, dlaczego oni są biedni – nazywa się mnie komunistą. Prawdziwa pomoc jest nie tylko wyrazem współczucia, jest także próbą ustalenia przyczyn nędzy, a w następstwie – wspólnego jej usunięcia. Nie trzeba być zaraz komunistą, by dostrzec, że wśród przyczyn może być zarówno niesprawiedliwość jak i polityka ekonomiczna. (Nigel Dower: Nędza w świecie. W: „Przewodnik po etyce” pod red. Petera Singera. Książka i Wiedza, Warszawa 1998).

Podmiotem tej polityki ekonomicznej są multinationalia i transnationalia (wielonarodowe i międzynarodowe korporacje przemysłowe) a – w największym stopniu – międzynarodowy system finansowy. Bogaci dyktują wysokie ceny za produkowane przez nich dobra oraz – niskie ceny za surowce i półfabrykaty z krajów gospodarczo upośledzonych. Z wyzyskiem w dziedzinie surowców idzie w parze wyzysk siły roboczej. Ponadto: bogaci blokują (wysokie koszty i cła) transfer nowoczesnych technologii utrudniając krajom „rozwijającym się” wybicie się na gospodarczą samodzielność. Wolny rynek i globalizacja nie skutkują w odniesieniu do ponad dwóch trzecich ludności świata, która żyje w nędzy – zauważył na zakończonym przed tygodniem Szczycie Ziemi w Johannesburgu sekretarz generalny Rady Kościołów RPA Mofele Tsele. Wolny rynek jest bowiem przestrzenią walki – walki konkurencyjnej. Nie trzeba być prorokiem, by przewidzieć jaki będzie rezultat tej walki, jeśli słabi zostaną skonfrontowani z silnymi.

3. Hans Jonas, jeden z najświetniejszych filozofów II połowy XX wieku, w swej książce „Zasada odpowiedzialności. Etyka dla cywilizacji technologicznej” twierdzi, że jeśli cywilizacja, w której żyjemy, ma dalej wspierać się na etyce, to musi to być etyka inna od etyki tradycyjnej. Ta tradycyjna po prostu nie wystarcza, gdyż nie jest w stanie odpowiedzieć na współczesne wyzwania. Etyka dawniejsza była nastawiona na bezpośrednie stosunki człowieka ze swoimi bliźnimi. Działania i czyny (i związane z nimi dobro i zło) rozgrywały się w obrębie wąskich horyzontów czasowych i przestrzennych. Była to etyka „tu i teraz”. Dziś, w świecie techniki i gospodarki planetarnej, radykalnie zwiększył się zasięg naszych czynów. To, co czynimy teraz, może rzutować na los przyszłych pokoleń – za kilkadziesiąt, kilkaset lat. Nasze czyny wykraczają więc daleko poza ramy teraźniejszości. Innymi słowy: nasza teraźniejszość wdziera się w odległą od nas przyszłość – tych, którzy przyjdą po nas. Podobnym jak czas zmianom uległa przestrzeń naszych działań. W świecie wczorajszym wyraźne było rozgraniczenie między „tu i tam”, „w – poza”, „tuż obok – daleko”. Dziś, dzięki globalizacji (i gospodarczej, i kulturalnej) przestrzeń skurczyła się, uległa pomniejszeniu. Paul Virilio spostrzega, że o ile Francis Fukuyama za wcześnie ogłosił „koniec historii”, o tyle uprawnioną byłaby dziś teza o „końcu geografii”. (Z. Bauman, Globalizacja. PIW Warszawa 2002). W globalnej wiosce wszystko bowiem dzieje się „blisko”, wszystko dzieje się „tu”.

W tym kontekście zmienić się musi również pojęcie „bliźniego”. „Kto jest moim bliźnim?” Jak odpowiedzieć na to ewangeliczne pytanie? Jak odpowiedzieć na nie dziś, w cywilizacji, która sprawia, że skutki naszych czynów mogą się rozciągać na cały świat? Wydaje się, że najcelniejszą odpowiedź daje język niemiecki. Jedno słowo „der Nächste” łączy w sobie dwa pojęcia: „bliźni” i „bliski”. Dla kogoś, kto myśli w języku niemieckim, „bliźni” jest właśnie „bliskim”, a więc: „tym, który jest blisko”, „tym tu oto”.

W świecie zglobalizowanym, który zbliża wszystkich do siebie, o każdym mieszkańcu ziemi, skoro „jest blisko mnie”, mogę powiedzieć: „oto mój bliźni”, „oto ten, wobec którego powinienem się kierować troską i odpowiedzialnością”, oto członek rodziny ludzkiej – mojej rodziny. Na ziemi żyje dziś sześć miliardów i dwieście milionów ludzi. Czy mówiąc o nich: „moi bliscy” (a tym samym – „bliźni”) nie przesadzam? Myślę, że nie, skoro mogę sobie wyobrazić całą ludzkość zgromadzoną na jednym placu dającym się ogarnąć wzrokiem. Jaka byłaby jego powierzchnia? Skoro na jednym kilometrze kwadratowym mieści się cztery miliony ludzi, to dla całej ludzkości wystarczyłoby tysiąc pięćset pięćdziesiąt kilometrów kwadratowych, a więc: powierzchnia koła o promieniu dwadzieścia dwa kilometry! Stojąc na niewielkim pagórku w centrum tego okręgu przy dobrej pogodzie miałbym – rzeczywiście – wszystkich w zasięgu wzroku. To zgromadzenie wszystkich ludzi świata, do którego z pewnością nigdy nie dojdzie, ale które może zaistnieć w wyobraźni, uświadamia nam, jak w istocie „niewielka” jest rodzina ludzka i jak wszyscy jesteśmy sobie bliscy. Wracając do książki Hansa Jonasa - stwierdziwszy, że dzisiejsza etyka musi być o tyle inna od tradycyjnej, o ile inne (w sensie konsekwencji) są możliwości ludzkiego działania, niemiecki filozof wysuwa postulat: skoro radykalnie zwiększył się zasięg ludzkiego czynu, równie radykalnie musi się zwiększyć ponoszona za ten czyn odpowiedzialność. Jonas widzi odpowiedzialność jako pierwszą zasadę nowoczesnej etyki, jako jej „zasadę zasad”. Przy czym: wskazuje na korelację odpowiedzialności (responsabilitas) z potestas, czyli „mocą działania”, zwracając uwagę na dwie cechy tej korelacji: nierozłączność (tam gdzie moc działania, tam też odpowiedzialność) i proporcjonalność (im większa moc działania, tym większa odpowiedzialność).

Kto dziś, w dobie globalizacji, posiada największą moc działania? Z pewnością - tzw. global players, główni menedżerowie światowej gospodarki, szefowie międzynarodowych i wielonarodowych korporacji i dyrygenci rynków finansowych. Podejmowane przez nich decyzje rzutują na materialny byt milionów, a czasem nawet – miliardów ludzi. Czy w tych decyzjach kierują się zasadą odpowiedzialności? Otóż – nie. Jedynym kryterium ich działań jest kryterium zysku (istota gospodarki liberalnej), dlatego domagają się jak największej wolności dla tych działań, w zasadzie – wolności absolutnej, wolności oderwanej od odpowiedzialności, wolności – bez odpowiedzialności. Dyrygenci gospodarki światowej chcą działać i rzeczywiście działają „poza zasadą odpowiedzialności”. Pozbycie się odpowiedzialności za konsekwencje działań stanowi najbardziej pożądaną i hołubioną zdobycz, którą swobodnie przepływający kapitał zawdzięcza nowej formie mobilności. Kosztów łagodzenia konsekwencji podjętej inwestycji nie trzeba już wliczać w kalkulacje jej „efektywności” (Z. Bauman: Globalizacja, PIW, W-wa, 2002).

Działanie „poza zasadą odpowiedzialności” pozostaje w oczywistej sprzeczności ze sformułowaną przez Jonasa zasadą zasad nowoczesnej etyki. Co więcej: takie działanie rozrywa niekwestionowany dotąd związek etyki i ekonomii, czyni z ekonomii, głównej dziedziny społecznej praktyki, sferę działań a-etycznych.

Odejście od zasady odpowiedzialności jest także odejściem od zasady solidarności, która w relacjach międzyludzkich była dotąd wartością niezbywalną, a dziś mogłaby być wartością w nieznanym dotąd stopniu spełnialną, gdyż dzięki skurczeniu się przestrzeni staliśmy się bardziej sobie bliscy. A bliskość – to także wzajemna troska o siebie, wzajemna za siebie odpowiedzialność. Dziś – mówi Jan Paweł II – naprawdę WSZYSCY JESTEŚMY ODPOWIEDZIALNI ZA WSZYSTKICH (Jan Paweł II, Sollicitudo ...).

Czy w świecie liberalnej gospodarki i wolnego rynku jest jeszcze miejsce na solidarność? Czy etyka solidarności jest jeszcze aktualna? – pyta w przedsłowiu do wznowionej „Etyki solidarności” Józef Tischner. Definicja zasady solidarności znajduje się u św. Pawła: „jeden drugiego ciężary noście, a tak wypełnicie Prawo Boże”. Chwila, w której zapomnielibyśmy o tym, byłaby chwilą naszego samobójstwa. (J. Tischner, Etyka solidarności, Znak, Kraków 2000).

4. Z ducha zasady solidarności wyrastała przedłożona światu przez Pawła VI propozycja, by kraje rozwinięte przeznaczały co rok 1% dochodu narodowego na rzecz krajów rozwijających się. Stworzyłoby to szansę realizacji programu rozwoju krajów Trzeciego Świata. Ćwierć wieku temu z podobnym apelem wystąpiła także Organizacja Narodów Zjednoczonych, sugerując, by pomoc na rzecz krajów biednych świadczona przez kraje bogate wynosiła przynajmniej 0.7% PKB. Niestety, na tę symboliczną w istocie pomoc do roku 2000 zdobyły się tylko cztery – nie największe i nie najbogatsze – kraje: Norwegia, Holandia, Dania i Luksemburg, podczas gdy Stany Zjednoczone, państwo z najpotężniejszą gospodarką świata, przeznaczały na rzecz wspomnianej pomocy 0.1% PKB – dziesięciokrotnie mniej od minimum, które wskazał papież, i siedmiokrotnie mniej od minimum przyjętego przez ONZ.

A przecież trzeba wspomagać drugiego nie tylko „z tego, co zbywa”, ale z tego, co jest konieczne do życia. (Jan Paweł II, Sollicitudo ..). W poruszającej książce „Siły życia” (PWN 1988) Martin Gray zauważa, że człowiek Zachodu zjada od trzech do pięciu razy więcej niż potrzebuje. Jego organizm, przeciążony kaloriami, przemienia się fabrykę wchłaniania i wydalania. Co by się stało, gdyby każdy z pięciuset milionów sytych oddał głodnym dwie trzecie tego, co obecnie spożywa, i pozostawił dla siebie tylko jedną trzecią – czyli tyle, ile wystarcza na zaspokojenie energetycznych potrzeb organizmu? Jeden miliard głodujących przestałby głodować.

Ostatni ONZ-towski „Raport o rozwoju ludzkości” daje bulwersujący przykład ekonomicznego rozwarstwienia w dzisiejszym świecie. Majątek najbogatszych 358 miliarderów jest równy łącznym dochodom dwóch miliardów i trzystu milionów najuboższych mieszkańców ziemi. Czyli: 358 obywateli posiada tyle ile 45% całej ludzkości. Gdyby ci potentaci - mówi komentator raportu Victor Keegan – postanowili zatrzymać dla siebie po jakieś 5 milionów dolarów, a resztę by rozdali, podwoiliby dochody niemal połowy ludności świata. (The Guardian, 22.07.1996).

René Passat obliczył, że oparte na czystej spekulacji transakcje walutowe dokonywane w ciągu jednego dnia sięgają 1300 miliardów dolarów. Gdyby te transakcje opodatkowano w wysokości 0.1%, uzyskano by środki (1.3 mld dol.), dzięki którym każdy z miliarda i dwustu milionów ludzi żyjących za mniej niż jednego dolara dziennie mógłby otrzymać dodatkowego dolara na gorący posiłek.

Edgar Morin stawia pełne goryczy pytanie: Dlaczego dla nas to, co naprawdę możliwe, okazuje się niemożliwe? (E. Morin, Ziemia-Ojczyzna, PIW 1998).

5. Jan Paweł II, odnosząc się do myśli zawartych we wspomnianej tu encyklice Pawła VI „Populorum progressio”, podkreśla wagę wszechstronnego rozwoju ludów dla pokoju w świecie, widzi rozwój jako fundament pokoju. Uważa więc, że klęska programu rozwoju jest klęską całej ludzkości, gdyż zagraża ona jej pokojowi, a nawet jej egzystencji. (Jan Paweł II, Sollicitudo..).

Tak jak rozwój jest gwarantem pokoju, tak bieda jest dla tego pokoju zagrożeniem. Z tą tezą, jakby wyjętą z ust Jana Pawła II, wystąpił na Szczycie Ziemi w Johannesburgu (2002) sekretarz stanu USA, Colin Powell. Mówił: zrównoważony rozwój ludzkości jest koniecznością także w kategoriach bezpieczeństwa. (P. Kossobudzki, Szczyt na razie w proszku, G. Wyborcza, 27.08.02).

Ale mówił też, że bieda jest zabójcą całych społeczności ludzkich. Z tą drugą wypowiedzią można się zgodzić tylko w części. Prawdą jest, że z biedy umierają ludzie. Ale: nieprawdą jest, że to bieda jest zabójcą. Antropomorfizowanie biedy, upatrywanie w niej jakiejś nieuchronnej, anonimowej siły służy „ucieczce od odpowiedzialności” za głodową śmierć, która z każdą minutą wyrywa z życia 60 istnień ludzkich. To nie bieda zabija ludzi. To jedni ludzie zabijają biedą innych ludzi.

Także kanclerz Niemiec wiąże pokój w świecie ze sprzyjającą rozwojowi wszystkich gospodarką, ekologią i właściwymi relacjami między ludźmi i narodami. W artykule odnoszącym się do szczytu w Johannesburgu (Nasze dzieci okażą nam wdzięczność, G. Wyborcza, 30.08.02) Gerhard Schröder pisze: Staje się jasne, że pokoju i bezpieczeństwa nie da się uzyskać i utrzymać samymi tylko środkami militarnymi i policyjnymi (..). Bez przyjęcia agendy dotyczącej globalnej sprawiedliwości nie może być mowy o globalnym bezpieczeństwie. Potrzebujemy nowego bezpieczeństwa obejmującego aspekty gospodarcze, ekonomiczne, ekologiczne i społeczne.

Czy w kierunku takiego myślenia idzie świat? Niestety – nie cały. Bolesnym zgrzytem szczytu w Johannesburgu była absencja prezydenta Busha. Rozpoczęcie konferencji, która miała zakończyć się 11 września, przesunięto o tydzień wcześniej, by umożliwić prezydentowi Stanów Zjednoczonych udział w obchodach pierwszej rocznicy zamachu na WTC w Nowym Jorku. Mimo tej wyjątkowej uprzejmości ze strony kilkudziesięciu tysięcy delegatów, George Bush nie przybył do Johannesburga. Z rozgoryczeniem skomentował to działacz Green Peace, Marcelo Furtado: Głowa najpotężniejszego państwa świata uznała wyjazd na swoje ranczo i omawianie tam ataku na Irak za rzecz ważniejszą od konferencji ONZ. (P. Kossbudzki: Szczyt na razie w proszku, G. Wyborcza, 27.08.02).

6. Istotę współczesnych stosunków międzyludzkich najdobitniej wyraża ukuty przez Emila Durkheima termin anomia. Jego podstawą jest „nomos” – starogreckie słowo odnoszące się do sfery praw i obyczajów. Anomia jest więc stanem zawieszenia praw i obyczajów w życiu społecznym, jest – mówiąc mocniej – wysterylizowaniem przestrzeni społecznej z przyjętych i przez tysiąclecia uznawanych praw moralnych. Anomia niesie z sobą kryzys wartości w sferze kultury oraz erozję solidarności i innych więzi międzyludzkich. Dla humanistów i myślicieli nie ulega wątpliwości, że odbudowanie tych więzi, poczucia wspólnoty i współ-odpowiedzialności, może się dokonać jedynie poprzez odrodzenie nomosu, a więc: powrót do wartości moralnych w życiu społecznym.

Znakomity filozof i antropolog francuski, Edgar Morin, w swej niezwykle głębokiej i błyskotliwej książce „Ziemia-Ojczyzna” (PIW 1998) odsłonił rozmiar kryzysu współczesnego świata i człowieka. (Niedorozwój umysłowy, psychiczny, uczuciowy, ludzki, w tym także społeczeństw rozwiniętych, staje się podstawowym problemem hominizacji). Morin wskazuje kierunek działań naprawczych. Musimy podjąć na nowo, od początku, pracę nad uczłowieczeniem człowieka. Gospodarczego i kulturowego rozwoju ludzkości nie da się osiągnąć w oderwaniu od etyki. Trzeba więc przywrócić obecność etyki na terenie gospodarki. Cele rozwoju należą do imperatywów etycznych. Sfera ekonomiczna winna definiować swoje cele za pomocą norm antropometrycznych.

Ten sam postulat wyraził na konferencji ONZ w Johannesburgu przewodniczący delegacji watykańskiej, Renato Martino. I rzecz znamienna: upomniał się o powrót zasady, bez której niemożliwa jest jakakolwiek etyka – zasady odpowiedzialności. W rozważaniach o zrównoważonym rozwoju centralne miejsce musi zajmować osoba ludzka. A podstawą kultury zrównoważonego rozwoju powinno być wychowanie do odpowiedzialności.

Trzeba powrócić do wartości etycznych. Powstaje jednak pytanie: co może być duchowym podglebiem tych wartości? Czy – tak jak dawniej – religia? Powie ktoś, że w zsekularyzowanym świecie pracę nad człowiekiem otwartym na apel wartości etycznych trzeba oprzeć na jakiś podstawach a-religijnych. Jednakże – nawet ze strony intelektualistów laickich słychać głosy, że w budowaniu człowieka etycznego niezastąpiony okazuje się zmysł religijny. Znamiennie w tym kontekście brzmi przesłanie wykładu, który wygłosił we Frankfurcie nad Menem (14 X 2001) Jürgen Habermas, z okazji wręczenia mu Pokojowej Nagrody Księgarzy Niemieckich. Habermas zauważył, że po „11 września” wewnątrz społeczeństwa sekularnego „zadrgała religijna struna”. Czy wielki filozof niemiecki, kojarzony dotąd z tradycją Marksa i neomarksistowską szkołę frankfurcką, usłyszał brzmienie tej struny również w sobie? Przedstawiał siebie jako człowieka „pozbawionego religijnego słuchu”, lecz jednocześnie w swym wystąpieniu wołał o przywrócenie religii prawa do istnienia w przestrzeni życia społecznego. Wykluczenie religii ze sfery publicznej uznał za niesprawiedliwe. Dał też odpowiedź na pytanie, jak możliwy jest renesans religii w społeczeństwie świeckim? Poprzez jej przekład na język sekularny. W konkluzji tego wystąpienia, które wywołało wstrząs w świecie intelektualnym, Habermas stwierdził: bez zasad wyrażonych w religii cywilizacja zachodnia staje się cywilizacją cynizmu, a społeczeństwo zamienia się w rynek.

Kilkadziesiąt lat temu André Malraux, przewidując w bliskiej przyszłości alternatywę: „albo powrót do wartości znajdujących oparcie w religii, albo kres ludzkiego świata” powiedział, że wiek XXI albo będzie wiekiem religii, albo go w ogóle nie będzie. Podobne brzmienie wypowiedzi Malraux i Habermasa, ale – odmienne umiejscowienie ich w czasie. Malraux mówił z pozycji futurologa o nieznanej mu przyszłości. Habermas mówi o teraźniejszości, której wyzwania i znaki odczytuje poprzez traumatyczne doświadczenie „11 września”.

7. Kiedyś Emil Fackenheim powiedział, że po Oświęcimiu musimy wierzyć inaczej, modlić się inaczej i myśleć inaczej. To prawda: po wstrząsie na miarę apokalipsy dusza ludzka nie może już być taka, jaka była dotąd. To, co zdarzyło się na Manhattanie 11 września, pokazało kim jest dzisiejszy człowiek – jaskiniowy barbarzyńca w ogrodzie współczesnej techniki. Konfrontacja z tą prawdą dla wielu mieszkańców naszego globu była z pewnością wielkim szokiem. Ale ten szok nie przyniósł spodziewanej przemiany dusz, przemiany mentalności, sumień, wrażliwości. Już nic nie będzie tak, jak było dotąd – mówiono w mediach. Należało raczej mówić: Już nic nie powinno być tak, jak było dotąd.

8. Inaugurację zimowej olimpiady w Nagano ozdobiło wykonanie IX Symfonii Beethovena. Było to wykonanie szczególne: wieńcząca tę symfonię „Oda do radości” rozbrzmiewała jednocześnie na wszystkich kontynentach, śpiewana i grana przez chóry i orkiestry odległe od siebie o tysiące kilometrów, jednakże, dzięki łączności telewizyjnej, stanowiące z muzykami na stadionie w Nagano jeden wielki zespół.

Beethovenowsko-Schillerowska pieśń miała być wymownym symbolem „braterstwa ludzi”. Śpiewano przecież: Alle Menschen werden Brüder – Wszyscy ludzie będą braćmi. Będą? Czy z perspektywy choćby ostatniego wieku, z jego bezmiarem zbrodni i okrucieństw, i z perspektywy „11 września” można mieć nadzieję na urzeczywistnienie się głoszonego przez tę Odę ludzkiego braterstwa?

Gdy Kain zabił swego brata, Bóg spytał go: „Kainie, gdzie jest twój brat Abel?” Pierwsza zbrodnia w dziejach świata unaocznia nam, jak zło rodzi dalsze zło. Po bratobójstwie – kłamstwo. Na pytanie: „Gdzie jest twój brat?” pada odpowiedź: „Nie wiem”. I następuje ucieczka od odpowiedzialności: „Czyż jestem stróżem brata mego?”.

Co jest znakiem dzisiejszego czasu? Sądzę, że nie są nim słowa Schillerowsko-Beethovenowskiej pieśni „Wszyscy ludzie będą braćmi”. Tym znakiem czasu są raczej słowa Kaina: „Czyż jestem stróżem brata mego?”.